„Na treningu biegowym byłem 4 miesiące temu…
następującymi grzechami obraziłem Pana B.” – pewnie niektórzy z Was też
podobnie zaczynają bieganie po okresie zimowym, ja właśnie tak miałem.
07.03.2017 – From Zero to Ultra obudził się ze snu
zimowego i postanowił pobiegać. W sumie to nawet sam nie wiem czego to była
kwestia, że nie biegałem w zimie. Mogę pewnie tu wymyślić kilkanaście powodów i
usprawiedliwień na własne lenistwo :P Z takich w miarę sensownych to, że nie
miałem sprzętu (czyt. butów) na bieganie zimowe po górach a lubię swoje kości w
jednym kawałku :P
Po mieście nie będę biegał za Chiny Ludowe także…. No nie
ma opcji po prostu, kompletnie mnie to nie cieszy. Po drugie to zima w moim
kochanym, wypiętrzonym terenie potrafi wyglądać dość poważnie. Nie trzeba wcale
zapuszczać się w najgłębsze ostępy lasu żeby natrafić na śnieg po kolana i tego
typu sprawy… jednym słowem, nie ma lekko.
Blog też umarł na czas zimy i tutaj usprawiedliwień poza
swoim lenistwem mam już nie wiele… no dobra, nie mam żadnego. Ale przynajmniej
od początku nie obiecywałem, że będzie regularnie bo znam siebie na tyle i
wiedziałem, że moje lenistwo kiedyś weźmie górę, na jakiś czas.
Wracając do zimy to jakieś 2 tygodnie temu byłem
pochodzić po okolicznych szlakach, zrobić mały rekonesans czy jest szansa na
bieganie a jeżeli nie to kiedy będzie no i wyglądało to nie ciekawie. 2
tygodnie temu śniegu było do połowy łydek, ślisko i lód pod spodem. Pięknie i
malowniczo (choć tego dnia co byłem akurat zachmurzone) ale co z tego jak
biegać się nie da (przynajmniej ja nie umiem jeszcze w takich warunkach). Tutaj
kilka fotek z rzeczonego rekonesansu właśnie:
Tak ogólnie to ten post miał być tylko updatem na Fejsie,
że wróciłem do gry i zaczynam nowy sezon biegania ale pomyślałem, że fajnie
zacząć nowy sezon, pierwszym postem o nowym sezonie (Czy ja się powtarzam?
Chyba tak :P)
No…. I z tego co widać powyżej na fotkach to lipa była
jeszcze 2-3 tygodnie temu, bez szans na wybiegnięcie na szlak. Kolejne tygodnie
przyniosły dużo słońca i (ku zgrozie właścicieli okolicznych wyciągów
narciarskich) śnieg zaczął topnieć.
Back to the future… A tak właściwie to forward to the
present (O czym ja kurwa mówie? :P) mamy wtorek
07.03.2017 i „na oko” idealną pogodę na bieganie. Więc dlaczego nie :)
Ale zanim zacznę biec to jeszcze krótko o tym co się
działo podczas tych 4 miesięcy mojego niebiegania („niebiegania” się piszę
razem?).
Zrobione 7.03.17
Ostatni trening biegowy był na samym początku listopada i
nie spodziewałem się, że będzie ostatni przed zimą ale pogoda się tak
gwałtownie popsuła, że kolejne treningi się nie odbyły. W sumie to te 4
miesiące nie były całkowitym snem zimowym. Mimo, że nie biegałem, nie pisałem
bloga to nie zapomniałem o aktywności. Siłownia ruszyła pełną parą na zmianę z
rowerkiem stacjonarnym. Przez ten czas, relatywnie nie długi, a jednak,
przybyło mnie tu i ówdzie (święta też zrobiły swoje). „Przybyło” nie znaczy
jednak zawsze czegoś złego… Mimo większej ilości tkanki tłuszczowej niż przed
zimą, zrobiłem też dość spoko postępy siłowe. Stałem się troszkę większym
skurwysynem (ang. motherfucker [nie traktować tłumaczenia dosłownie]) w
przerzucaniu żelastwem. Wyniki w tzw. „świętej trójcy” czyli martwy, przysiad i
wyciskanie zapisuję powoli liczbami trzycyfrowymi co jest dla mnie naprawdę
mega osiągnięciem i czuję dużą satysfakcję z tego że „coś idzie do przodu” :) Kondychę
starałem się trzymać na uwięzi przez śmiganie na rowerku ile wejdzie i kiedy
wejdzie ale rowerek w porównaniu do biegania to jest bardzo mały pikuś jeśli
chodzi o kondycję potrzebną do tych dwóch rzeczy. Inną sprawą jest to, że na
rowerku wyznaję zasadę „powoli i stabilnie do celu” co fajnie topi tłuszcz
(obrzydliwie to brzmi) ale nie koniecznie buduję wytrzymałość oddechową na
poziomie olimpijskim :P Ze spraw innych niż siłownia to: nadal nie palę fajek
(fuck yeah! Jestem zwycięzcą :P), nie piję (chociaż na sylwestra wykręciłem
korbę jak wtenczas :P). Co do „diety” (cokolwiek to słowo może, dla każdego z
nas, oznaczać i jak relatywne jest jego znaczenie) to nie istniała w okresie
świąt a po sylwestrze powoli zaczęła formować się w to co jest teraz czyli
trzymanie się po prostu zasad w które wierzę a o których już mówiłem w
materiale na blogu w poprzednim roku – „10 przykazań początkującego
sportowca”. Oczywiście to temat rzeka,
który obiecuję rozwijać w przyszłości. Waga zaczyna się stabilizować na
wartości „normalnej” dla mnie, do której mój organizm jest przyzwyczajony na
tyle, że zawsze to niej wraca praktycznie sam czy to w górę czy to w dół. Walkę
zaczynam gdy chcę tą wartość (ok. 80 kg) podnieść (w sensie masy ale
mięśniowej) lub obniżyć (pod względem redukcji tłuszczu) NA STAŁĘ – co też
planuję systematycznie robić.
W ogóle nie o tym miałem tutaj pisać :P
No i się ludzie zaczną zastanawiać… „Po kiego chu** mu ta
siłownia do biegania?”, „Przecież to tylko przeszkadza w bieganiu jak się jest
takim napakowanym”, „Co za debil w ogóle”
No to pozwólcie tak tylko pierwsze kurwa trzy rzeczy
które mi przychodzą na myśl jak się mnie ktoś pyta: „Dlaczego siłownia?” :)
1. Z anatomicznego i fizjologicznego punktu widzenia,
człowiek, który trenuje bez użycia środków farmakologicznych (których nie mam
zamiaru używać i nigdy nie używałem) nie jest w stanie choćby się zesrał
zbudować masy mięśniowej, która może być mu zbędna podczas uprawiania
jakiegokolwiek tam sportu czy przeszkadzać w jego uprawianiu. Wiadomo jednak,
że są grupy dominujące dla danego sportu itd. Filozofia, że biegacz potrzebuje
tylko sprawnych mięśni nóg i brzucha już dawno odeszła w zapomnienie w kręgach
ludzi „oświeconych” pod względem fizjologii sportu. Bieganie angażuje tyle grup
mięśniowych, że uważanie, że trening biegacza to tylko bieganie jest nie tylko
głupotą a przede wszystkim zwyczajnie nie prawdą.
- To, że media atakują nas sylwetkami z 50cm+ w bicepsie
itd. mówiąc, że jest to naturalna i zdrowa sylwetka męska to nie znaczy, że
taka jest rzeczywistość.
- To, że ćwiczenie na siłowni, automatycznie powiązujemy
mentalnie z takim właśnie wyglądem (50+ biceps), najczęściej wtedy gdy sami
nigdy nie próbowaliśmy zmierzyć się z ciężarami, to nie znaczy, że taka jest
rzeczywistość.
- To, że większość profesjonalnych sportowców twierdzi,
że nigdy nie brała dopingu i że przechodzą testy antydopingowe na papierze, to
nie znaczy, że taka jest rzeczywistość.
Rzeczywistość najlepiej zweryfikować jest samemu poprzez
doświadczenie swoje i innych (wiarygodnych i znających się na temacie) ludzi.
Co prowadzi nas do punktu 2...
2. Jedno słowo – „Crossfit”. Tak wszyscy jęczą i hejtują
tą siłownie w świecie biegaczy a od kilku lat oczka się otwierają i nagle
cudownie Crossfit jest najlepszym co można zrobić dodatkowo, jak się jest
biegaczem. Nawet najbardziej zatwardziali zaczynają przerzucać sztangę i
kettlebell’e bo moda z Ameryki (czy tam z Bóg wie kąd) na Crossfit. Elita
biegowa w Polsce i na świecie zaczyna próbować swoich sił w walce z żelastwem.
A cóż to ten magiczny Crossfit jest jak nie stary, dobry trening FBW który już
istnieje dekady? To samo!!! - z lekkimi
zmianami w ćwiczeniach i interwałach – idea pozostaje ta sama. Idea, która była
traktowana, jeszcze 10 lat temu, jako bluźnierstwo w oczach biegaczy, teraz
remedium na wszystko czego nie oferuje samo bieganie a do biegania jest
niezbędne.
3. Trzeci powód jest jasny jak słońca – „bo kurwa lubię”.
Lubię ćwiczyć na siłowni, tak samo jak lubię biegać i lubię jak dziewczyny są
ładne i jak słońce świeci :P I tak samo jak kurwa lubię i potrafię być
niekulturalny i dosadny gdy wymaga tego i pozwala na to sytuacja :) pozdrawiam
Was i kocham Was :P:P:P
Pozbyłem się trochę agresji to można kontynuować… :)
Artystyczne zdjęcie drewna (7.03)
Może wróćmy do meritum tego posta tak w ogóle, bo już
powiedziałem o wszystkim o czym nie miałem powiedzieć ale nie o tym co z
pierwszym bieganiem w tym sezonie.
Ano byłem we wtorek… Tak nieśmiało ósemka siadła w
terenie…
Aaale muszę jeszcze kilka słów hejtu…
Postanowiłem w ogóle, że będą dojeżdżał pod początek
szlaku samochodem i pierdolę tych wszystkich buraków palących oponami w
piecach, żebym ja to wdychał; I w dupie mam zasrane samochody których jest
chyba już więcej niż mieszkańców w moim niespełna 30 tysięcznym miasteczku.
Jeszcze kilka lat temu i w sumie do kilku dni temu, mając samochód i prawo
jazdy myślałem, że nie jeżdżąc (jeśli nie było to absolutnie konieczne) robię
jakąś różnicę dla atmosfery i oszczędzam biednej Ziemi, przynajmniej ja. W
dupie już to mam, po prostu zabrakło mi sił. Widząc jak ludzie dojeżdżają 400m
do sklepu autem, wyrzucając śmieci gdzie popadnie, jak nasz kochany rząd
likwiduje „dzień sprzątania Ziemi”, żeby dzieciaczki snobów nie brudziły sobie
rączek, po prostu coś we mnie umarło. Co nie znaczy, że zamierzam być jak
większość… Ale na treningi będę dojeżdżał do lasu bo nie mam zamiaru wdychać
tego syfu, który wytwarza moje, na pozór małe i urokliwe, miasteczko.
To koniec hejtu w tym poście… :)
Artystyczne zdjęcie strumyczka (7.03)
Podjechałem
więc we wtorek pod szlak na trening. Spodziewałem się, że będzie ciężko. Mimo,
że to drugi sezon mojego biegania to mój staż tak naprawdę to 4 miesiące
biegania a nie rok bo zacząłem w czerwcu tamtego roku i przed zimą skończyłem.
Co też nastawia mnie bardziej pozytywnie na ewentualne porażki treningowe (kondycyjne)
bo zawsze mam wytłumaczenie że biegam dopiero 4 miesiące :P Każde wytłumaczenie
jest dobre jak to mówią. Zresztą ja lubię się tak okłamywać czasami :P A to, że
dopiero 4 miechy biegam i będzie lepiej, a to, że w sumie to jeszcze młody
jestem i mam czas i takie tam różne pierdoły, które w większości tak naprawdę
nie mają znaczenia ale komfort psychiczny zachowany :) Wybiegłem więc we wtorek
od samochodu z dość dobrym nastawieniem.
Początek przy parkingu
Wiedziałem,
że mięśniowo jestem dużo silniejszy niż przed zimą, oddechowo i kondycyjnie
dużo słabszy także w jakiś sposób mogłem przewidzieć jak potoczy się trening… I
właśnie tak było. Pierwsza prosta (jakieś 450m) bez żadnych niespodzianek.
Ucieszyłem się, że pamiętam technikę i biegnie się dość wygodnie. Ruch nie był
już taki nienaturalny i wymuszony jak przy pierwszych biegach w życiu. Sprawa
zaczęła się komplikować przy pierwszym podejściu, które równocześnie jest
najbardziej stromym w zaplanowanej trasie. I tak jak myślałem. Tabularasa
kondycyjno-oddechowa totalnie :P Silniejsze nogi nie stanowiły problemu a
BARDZO pomagały… przynajmniej one potrafiły zachować fason, bo dyszałem jakbym
miał 80 lat i zaawansowaną miażdżycę.
Na podejściu...
Dało rady :P
Podejście
więc zajęło mi kupę czasu. Ale pierwsza góra zdobyta. Zasapany jak debil
dotknąłem mojego checkpointu (kapliczka) i musiałem złapać oddech przez kilka
minut. OK jedziemy dalej. Trawersik między dwoma szczytami z jednym podbiegiem
poszedł dość szybko ale nie bez kłopotów – zadyszka jak u astmatyka dała znać
na końcu więc znowu musiałem się zatrzymać na kilkanaście sekund.
Po trawersiku z podbiegiem
Później jeden krótki podbieg (który podszedłem jednak :P)
i cały czas w dół aż do wyciągu narciarskiego. Tam spotyka mnie niespodzianka –
nie powiedziałbym, że pobiegam po śniegu. Tak w sumie to spokojnie można by
jeszcze pojeździć na nartach bo cała trasa prawie naśnieżona.
"Resztki" śniegu na wyciągu
Nawet ratrak jeździł :P
Od wyciągu zostało mi jeszcze z 1,5 km do punktu w którym
nawracałem aby całość wyniosła założone 8km. Od wyciągu chwilka asfaltu na
zmianę biegiem i marszem. Później znane już Wam okolice z poprzednich postów
(cała trasa w sumie jest znana bo biegam ją namiętnie już odkąd zacząłem)
również na zmianę. W lesie leżą jeszcze resztki śniegu i im wyżej tym zimniej
aż do momentu kolejnej niespodzianki. Bo wyobraźcie sobie, że 7-go marca w
Beskidzie Wyspowym moim ukochanym podczas mojego treningu zaczął jak gdyby
nigdy nic padać śnieg :P No bo dlaczego kurwa nie :P Było zimno, przyznaje ale
że śnieg od razu :P No ale za bardzo nie mogłem w tym nic zrobić więc dobiegłem
do zawrotki na 4,1 km i śmigam z powrotem. Błoto oczywiście jak na końcu świata
na całej trasie ale to akurat mi nie przeszkadza i już zdążyłem się
przyzwyczaić. Temperatura nie rozpieszczała, szczególnie gdy się biegnie w
krótkich spodenkach :) Zawsze sobie mówię w takich sytuacjach, że robię to na
własne życzenie i w sumie to nawet lubię ciężkie warunki w górach.
Ale nie przesadzajmy, jeszcze nie było aż tak źle. Ludzie
biegają w gorszych warunkach (chyba) i nie narzekają.
W drodze powrotnej bez zmian. Mięśnie dają rady, płuca
tak nie za bardzo :P
Kolka na końcowym stromym zbiegu to już standard także
nawet mnie nie denerwuje już :P No i wróciłem do miejsca gdzie zaparkowałem
auto. Jeszcze pobiegłem chwilę po takiej prostej żeby dobić ponad 8 km dla
pewności. Wyszło 8,2. Pojechałem do domu.
Podsumowując to chyba wszystko było tak jak myślałem, że
będzie. Smuci stracona kondycja, cieszy zachowana technika i mocno poprawiona
wytrzymałość mięśniowa. Wiem nad czym dalej pracować, co robić dalej a czego
nie, na pierwszym treningu byłem, SEZON UWAŻA SIĘ ZA OTWARTY.
W kolejnym dniu nie odpuściłem i zrobiłem godzinne cardio
na rowerku stacjonarnym. Nie miałem ‘zakwasów’, lekkie obciążenie stawów
biodrowych i kolanowych wyjeździłem właśnie na rowerku i jest ok. Definitywnie
czuje, że nie biegam po raz pierwszy. Mój organizm już zna tą aktywność i nie
zareagował aż takim szokiem jak w poprzednim sezonie kiedy umierałem po
pierwszym treningu w życiu. Jedyna czysta karta, to zaczynam budować od nowa
wytrzymałość oddechową ale z tym się liczyłem i myślę, że pójdzie szybciej niż
rok temu do poziomu oddechowego z października i dużo dalej :) Jestem dobrej
myśli.
Dobra nie zanudzam więcej… A chciałem żeby to był tylko
update na Fejsie :P:P no no, na pewno :P Jak już zaczynam pisać to leci ale
ciężko mi usiąść żeby zacząć… ot taki mój charakter :)
Już niedługo nowe posty… Muszę odkurzyć tego bloga bo
cały czas czuć na nim poprzedni sezon dość mocno. Chciałem jednak żeby ten post
był jako pierwszy. Chciałem mieć przejrzysty początek kolejnego sezonu mojego
biegania i tego całego cyrku :)
Pozdrawiam Was moi wojownicy biegowi i jak zwykle…
Ultra czeeeeść!!!!!!
Piotr „Duncan”
(From Zero to Ultra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz