poniedziałek, 29 sierpnia 2016

Zadni Granat po raz pierwszy, Zadni Granat po raz drugi... - From Zero to Ultra Sezon 1 Odcinek 10 (S01E10)


Jest 26 sierpnia, piątek, wyruszamy w Tatry.
Nieświadomi tego jak ma potoczyć się dzisiejszy dzień, wyznaczamy nasz cel wędrówki – Zadni Granat.
W Zakopanem jak zwykle lekkie korki przy wjeździe od strony Poronina. Udaje się relatywnie szybko dotrzeć na parking „pod skocznią”. Tam zwijamy sprzęt z bagażnika i odmawiając kierowcy busa, idziemy z buta do Kuźnic. Zapowiada się idealna pogoda. Mimo wczesnej pory rannej jest już dość mocno ciepło.





Wejście do TPN

Przy wejściu do TPN decydujemy, że do schroniska na Hali Gąsienicowej doczłapiemy szlakiem niebieskim (żółty opcjonalny). Przez pierwsze kilometry ścieżka wiedzie leśnym terenem. Pod nogami błoto w kolorze czerwonym oraz, jak na złość, wystające na „sztorc” kamienie okrąglaki. Nie idzie się po tym najprzyjemniej ale dajemy radę i wychodzimy ponad warstwę leśną. Tam problemem przestaje być podłoże a zaczyna być temperatura. Upał wynagradzają nam widoczki. Przemy do przodu, pod górkę, bez większych trudności aby po kilkuset metrach spotkać tabliczkę „Przełęcz między kopami (1499m).

Po wyjściu z lasu

Gomół i Ela na początkowych kilometrach





Ja też tam jestem ale nie ma mi kto robić zdjęć :P

Ostatnie metry do przełęczy

Pierwszy punkt zaliczony!

Tam obieramy za cel kolejną część naszej wędrówki  - kontynuację szlaku niebieskiego prowadzącą do schroniska Murowaniec. Z kolejnymi przebytymi metrami ukazuje się naszym oczom widoczki na znane i lubiane szczyty Tatr Wysokich. Najbardziej wyróżnia się polski Matterhorn czyli Kościelec. Pierwsze „łały”, „ochy” i „achy” można słyszeć z naszych ust gdy podziwiamy widoki na jedne z najtrudniejszych szlaków w Polskich Tatrach. Szlaku niebieskiego ubywa co raz szybciej, a my, w mgnieniu oka, zjawiamy się przy schronisku Murowaniec.


"Och, ach, łał!" 



No i jesteśmy!

Mamy trochę czasu w plecy (dobrze się spało i robiło zakupy w Biedronce rano :P:P) więc po kilku minutach odpoczynku ruszamy w dalszą drogę. Nadal idziemy szlakiem niebieskim, który obiecał, że zaprowadzi nas pod Czarny Staw Gąsienicowy w około pół godziny. Dróżka między drzewami, po żwirku, po kamyczkach i bez widocznych wzniesień napawa optymizmem i daje odpocząć nogom. Później szlak biegnie dużymi, płaskimi głazami (bardzo wygodnie się idzie) a po drodze zaliczamy tylko jedno, nie bardzo strome podejście. 

Do Stawu Gąsienicowego w lewo 

Jest i Maciek Gomółka :P 

Dość wygodnie po tych kamieniach :) 

Już prawie nad stawem!

Po podejściu, praktycznie od razu ukazuje się przed nami wymarzony Staw Gąsienicowy. Okolica wybitnie piękna, widoki na majestatyczne szczyty dookoła stawy wprawiają w nastrój rodem z Chamonix (no dobra przesadziłem ale jest tam mocno alpejsko :P). Nad stawem spotykamy dość dużo ludzi a pasuje zrobić przerwę na coś do jedzenia ale tak w tłumie to nie bardzo. Ruszamy z nadzieją, że znajdzie się miejsce bez ludzi, w cieniu. Szlak biegnie w lewą stronę i opasuje Czarny Staw Gąsienicowy. Niedługo później dopatrujemy zacienione miejsce trochę poza szlakiem na które dostajemy się wychodząc po „niepewnych” kamieniach. Jest tak jak chcieliśmy, cień i bez ludzi. Tam zjadamy nasze górskie śniadanie (kanapki, ohydne sałatki pomidorowe i UFO brzoskwinie :P UFO :P te płaskie takie…). 

Ja "w całości" nad Czarnym Stawem Gąsienicowym 

"Na bank są jakieś ryby" 



Śniadanie poza szlakiem 


Pojedzony i gotowy na dalszą przygodę! 


Wypoczęci i pojedzeni idziemy dalej i spotykamy odbitkę w lewo, żółtym szlakiem, na „Granaty” ale to nie jest ten szlak (pamiętajcie o tym idąc na Zadni Granat bo władujecie się na Skrajny gdzie szlak jest o wiele trudniejszy). Tak więc pierwszy szlak w lewo mamy w dupie i idziemy dalej!. Obchodzimy na drugą stroną stawu i tam nadal niebieskim, razem z samobójcami idącymi na Orlą itd. :) W tym miejscu widoki dosłownie rozkładają na łopatki. Kompletnie „inny świat”, kompletnie inny nawet od innych rejonów Tatrzańskich… Dookoła pionowe, skalne ściany, za plecami ogromny staw i wszędzie tony osypujących się kamieni. Miejsce naprawdę wyjątkowe pod względem widoków. Dalej szlakiem niebieskim „Na Zawrat” spotykamy grupę wspinaczy ćwiczących poręczówki. Kilka metrów dalej na naszej drodze staje pierwszy element lekko wspinaczkowy gdzie warto schować kijki trekkingowe w zacząć używać własnych kończyn górnych do podpierania się :)

Dalej dookoła stawu 


Ja w Dolomitach... prawie :P 





Samojebka po zaliczeniu momentu wspinaczkowego

Po wyjściu po skałkach widzimy dalszą część szlaku niebieskiego na Zawrat i (wreszcie) nasz skręt w lewo podpisany tam jako „Kozia Przełęcz” – szlak żółty. Ładujemy się skałkami na lewo na nasz szlak i po kilku minutach jesteśmy w kolejnym miejscu, które odebrało mi mowę – Zmarzłym Stawie.


 Odbijamy w lewo na żółty

 Zmarzły Staw

Jest tam tak kurwa pięknie, że nic tylko siedzieć i podziwiać. Woda w stawie przezroczysta aż do samego dna, po lewej wodospadzik i skałki szlaku żółtego, po prawej widoczny Zawrat i podejście na niego – tam po prostu trzeba być żeby to zobaczyć. To jedno miejsce samo w sobie jest niebywałym przeżyciem. Oszołomieni widokiem stwierdzamy że to „najładniejsze miejsce”  w którym jesteśmy w tym sezonie. Siadamy na kamieniach i patrzymy…. Woda w stawie aż prosi o obmycie sobie strudzonej mordy, tak też robimy – co za ulga w ponad trzydziestostopniowym upale. Nasz orgazm wizualny przerywa dzwonek telefonu kumpla… „Jestem w szpitalu, wracajcie” – mówi w słuchawce jego mama. Dzwonimy jeszcze raz i upewniamy się, że sytuacja nie jest nagła ale mimo wszystko wymaga przerwania naszej wycieczki i zawrócenia w kierunku samochodu. Bez namysłu tak robimy. Wiadomo, że mimo wszystko trochę przykro zawracać praktycznie z ostatniego podejścia pod szczyt ale tego wymaga sytuacja. Wracamy jak najszybciej tymi samymi szlakami aby dotrzeć do domu w miarę wcześnie. Zostało powiedziane tylko jedno… „W niedziele wracamy! Nie damy Granatowi spokoju…”

Determinacja oraz chęć ponownego spotkania magicznych miejsc sprawia, że organizujemy kolejną wycieczkę, tym samym szlakiem… Jakieś 36 godzin później! :)

„Wyjdziemy na Zadni Granat” – słowo się rzekło, tak będzie!

28 sierpnia, niedziela, wyruszamy w Tatry po raz kolejny :)

To jest niewątpliwy plus, że mieszkamy na tyle blisko od Zakopanego, że możemy sobie pozwolić na takie akcje. Jakby się wkurwił to i rowerem zajedzie i na Granat wyjdzie :)
Niedziela jest jakby kopią piątku… Tyle, że mamy godzinę więcej zapasu z rana (wcześniejszy wyjazd i Granatowa motywacja robi swoje). Tak samo ciepło, taka sama widoczność… wszystko podane na tacy jak miało być w piątek.
Parkujemy trochę dalej niż poprzednio także też bliżej do Kuźnic… Znowu z buta.
Tym razem jednak musimy coś urozmaicić więc ładujemy się na szlak żółty, który ma zaprowadzić nas w to samo miejsce do którego prowadził niebieski w piątek – Przełęcz Między Kopami.

Początek drugiego razu - Na szlaku żółtym - W Dolinie Jaworzynki

Wydaje mi się, że żółty szlak jest nieco łatwiejszy niż niebieski, a na pewno wygodniejszy dla stóp gdyż nie prowadzi już wystającymi kamieniami. Na początku idziemy chwilkę po płaskim Doliną Jaworzynki, później zaczyna się kamienne podejście, które trwa w sumie aż do końca ale jest bardzo przyjemne. Tempo też mamy lepsze niż poprzednio dlatego zachodzimy na Przełęcz Między Kopami dużo szybciej niż mówi mapa. Kilka chwil dalej i znowu szybciej niż szlak jesteśmy w Murowańcu i po tradycyjnej, krótkiej przerwie ruszamy. Czarny Staw Gąsienicowy witamy już drugi raz tego weekendu z zachwytem i ładujemy w lewo. Nie ma przerwy na śniadanie! Jedzenie jest dla słabych! :P

Chyba to już widziałem? Tak!!! jakiś dzień temu :P

Raz, dwa i jesteśmy już przy momencie wspinaczkowym szlaku Na Zawrat, później na lewo i żółtym dochodzimy do naszego wymarzonego miejsca… Zmarzłego Stawu. Czas staje w miejscu i cofa się o kilkadziesiąt godzin a dwie wyprawy zlewają się w jedną gdy znowu odpoczywamy w tym cudownym miejscu.

 Skałki przed momentem wspinaczkowym na niebieskim szlaku na Zawrat

 Zmarzły Staw Time Machine

Obchodzimy Zmarzły Staw dookoła i siadamy po skałami… Czego człowiek nie zrobi dla cienia!? :P
Nie licząc czasu, delektujemy się widokami i kanapkami.
Ciężko się wstaje, nie ze względu na ból nóg a bardziej na urok tego miejsca… no ale trzeba.

 Na lewo tak!

 Na prawo tak!

I tak! 

I taaaaak! :P 

Odpoczynek w cieniu przy Zmarzłym Stawie

Dołączamy się „od lewej” do szlaku żółtego, który prowadzi od stawu na Kozią Przełęcz. Kilka razy trzeba wdrapać się na skałki. Szlak prowadzi nas dość stromą ścieżką z kamiennych głazów którą od czasu do czasu przerywa wspomniane „wdrapywanie się po skałach”.

Opuszczamy Zmarzły Staw 


 Momenty :)

Tam w lewo na Kozią Przełęcz ale my już w górę 

 Tak, cały czas tam jestem :)

Szybko ale już z przyspieszonym oddechem, ”wychodzimy na prostą” gdzie wita nas tabliczka „Kozia Dolinka (1940m) oraz surowe skały na około czyniące solidną podstawę pod Orlą Perć.
Tu do wyboru szlak czarny i zielony – wybór jest prosty. Obiecane będzie spełnione – szlak zielony – Zadni Granat.

 Widoki w Koziej Dolince

Ja w Koziej Dolince (miały być kozy a nie ja :P) 


My na Zadni!

Na podejściu pod Zadni Granat nasze kochane Słoneczko nie pomaga. Czujemy się jakby Zadni Granat zawarł umowę ze Słońcem aby wypaliło nas dzisiaj z podejścia. Nie dajemy za wygraną i kroczek za kroczkiem brniemy po szlaku i udeptujemy kamienisty stok Zadniego Granatu.
Momenty wspinaczkowe pozostawiają na twarzy uśmiech zachwytu.
Tup, tup, tup… po kamieniach. Ciepło…

Na Zadni!!!! Atak :) 



Krok za kroczkiem 

Lekki wspin 1 

Wspin 2 

Gomół przeżywa kryzys i prosi skałę o pomoc :P 

 Troszkę ich zostawiłem :P

Orla part 1 

Orla part 2 


Jesteśmy wyżej, wiaterek podaje pomocną dłoń w walce ze zmęczeniem i upałem.
Wyłania się też druga „strona” widoków kiedy wychodzimy wystarczająco wysoko aby ją dojrzeć… Kamieniste ściany kolegów naszego Granata – Skrajnego i Pośredniego… stają nam przed oczami. Lekko w lewo widać Kasprowy a za plecami to co przywołuje plany, marzenia i strach – Orla Perć.
Widzimy znajomy wierzchołek – Kozi Wierch (aha… o tym jeszcze nie pisałem – zjebana chronologia postów właśnie zgarnia swoje żniwo :P).

Widok na drugą stronę 

"Solidne podstawy" dla Orlej Perci 

 Widać Kasprowy po prawej

 Jeszcze kilka kroczków i szczyt

Szczyt już w zasięgu ręki… więc idziemy dalej.
Nadal po skałach i w upale lecz szybciej niż sądzimy, osiągamy wysokość 2240m i zdobywamy zaplanowany przez nas cel – Zadni Granat :)

Opłacało się… Opłacało się za wszystkie skarby świata, próbować dwa razy żeby tu być…

Nawet najgęstsze moje opisy tego nie oddadzą, bo się nie da…

Na Tatrzańskich szczytach po prostu trzeba być żeby to zobaczyć i poczuć… W dupę można sobie wsadzić wszystkie zdjęcia, filmy i opisy… Jeżeli tylko macie taką możliwość i chęć to namawiam każdego, z całych sił, aby tam poszedł i zobaczył to co my widzieliśmy :)

Na szczycie solidny odpoczynek bo nie ma lepszego na to miejsca.

Duncan na szczycie feeeee :) 

 I kolejne z rozpędu!

Ja + Orla = Miłość od pierwszego wejrzenia :P

Panorama w kierunku Zakopanego I Eli :P Drugą stronę mi zepsuł Iphone także nie ma :/

To i kolejne kilka zdjęć zrobione ze szczytu :) 







Jeszcze jedna samojebka ze szczytu w kierunku Doliny Pięciu Stawów

A zejście jak zejście… zawsze jest smutniejsze niż wyjście. Wielkie pocieszenie stanowi jednak to co mamy dookoła siebie… Lecz i to powoli znika. Z każdym krokiem znika to co przed chwilą nas zachwycało. Znika za kolejnymi skałami, znika za krzewami i drzewkami. Widzimy Tatry z perspektywy powrotu, równie piękne a jednak inne… takie ciemniejsze, smutniejsze, znikające za naszymi plecami…

Czarny Staw Gąsienicowy - zrobione przy okazji zejścia 

Zmarzły - też z zejścia 

 Gomół smutny bo trza schodzić


Ostatnie spojrzenie z tył :)

„Jak wyjdę na Rysy to aż sobie chyba zapalę papierosa ze szczęścia…” – to moje słowa pod wpływem emocji na szczycie Zadniego Granatu :P
Kto widział post o moich „planach i celach” ten wie – jednym z nich, w tym sezonie jest wyjście na Rysy… także żadna tajemnica jeśli powiem, że właśnie tak chcemy zakończyć ten sezon w Tatrach. Wycieczki, które odbywamy teraz mają nas przygotować do wejścia na Rysy… Dla wielu nie jest to żadna filozofia… „He, wejść na Rysy…co to jest?” Tak mówią…
A później TOPR ma ręce pełne roboty (nawet tego weekendu, który właśnie opisuje zdarzył się tam śmiertelny wypadek) .
Dla jednych takie słowa brzmią jak brak odwagi… ale dla mnie brzmią bardziej jak sygnał odpowiedzialności i nie boję się przyznać, że chcę przygotować siebie i moich kompanów podróży na wejścia na trudne, tatrzańskie szlaki bo chcemy robić to odpowiedzialnie i bezpiecznie. 



Oby pogoda dopisała w kolejną niedzielę bo góry czekają i wołają żeby wrócić :) jak zawsze, jest gdzie chodzić… już nawet wiemy gdzie pójdziemy :P

Kurde, jakoś nie mogę się zebrać do zaległych postów ale na pewno, w niedługim czasie, uzupełnię braki… tak mi dopomóż! :)

To tyle na dzisiaj. Jakby było tak, że się Wam podobało to nie wahajcie się klikać „Lubię to” dla strony i postów na fejsie oraz komentować czy to na Facebooku czy bezpośrednio na blogu…

Aha… niedługo będzie też coś o bieganiu – bo powoli mi się zaburza górsko-biegowa równowaga tego bloga :p

Pozdro czeeeść!

Piotr „Duncan”
(From Zero to Ultra) 

2 komentarze: