Jest 26 sierpnia, piątek, wyruszamy w Tatry.
Nieświadomi tego jak ma potoczyć się dzisiejszy dzień,
wyznaczamy nasz cel wędrówki – Zadni Granat.
W Zakopanem jak zwykle lekkie korki przy wjeździe od
strony Poronina. Udaje się relatywnie szybko dotrzeć na parking „pod skocznią”.
Tam zwijamy sprzęt z bagażnika i odmawiając kierowcy busa, idziemy z buta do
Kuźnic. Zapowiada się idealna pogoda. Mimo wczesnej pory rannej jest już dość
mocno ciepło.
Wejście do TPN
Przy
wejściu do TPN decydujemy, że do schroniska na Hali Gąsienicowej doczłapiemy
szlakiem niebieskim (żółty opcjonalny). Przez pierwsze kilometry ścieżka
wiedzie leśnym terenem. Pod nogami błoto w kolorze czerwonym oraz, jak na
złość, wystające na „sztorc” kamienie okrąglaki. Nie idzie się po tym
najprzyjemniej ale dajemy radę i wychodzimy ponad warstwę leśną. Tam problemem
przestaje być podłoże a zaczyna być temperatura. Upał wynagradzają nam
widoczki. Przemy do przodu, pod górkę, bez większych trudności aby po kilkuset
metrach spotkać tabliczkę „Przełęcz między kopami (1499m).
Po wyjściu z lasu
Gomół i Ela na początkowych kilometrach
Ja też tam jestem ale nie ma mi kto robić zdjęć :P
Ostatnie metry do przełęczy
Pierwszy punkt zaliczony!
Tam
obieramy za cel kolejną część naszej wędrówki - kontynuację szlaku niebieskiego prowadzącą
do schroniska Murowaniec. Z kolejnymi przebytymi metrami ukazuje się naszym
oczom widoczki na znane i lubiane szczyty Tatr Wysokich. Najbardziej wyróżnia
się polski Matterhorn czyli Kościelec. Pierwsze „łały”, „ochy” i „achy” można
słyszeć z naszych ust gdy podziwiamy widoki na jedne z najtrudniejszych szlaków
w Polskich Tatrach. Szlaku niebieskiego ubywa co raz szybciej, a my, w mgnieniu
oka, zjawiamy się przy schronisku Murowaniec.
"Och, ach, łał!"
No i jesteśmy!
Mamy
trochę czasu w plecy (dobrze się spało i robiło zakupy w Biedronce rano :P:P)
więc po kilku minutach odpoczynku ruszamy w dalszą drogę. Nadal idziemy
szlakiem niebieskim, który obiecał, że zaprowadzi nas pod Czarny Staw
Gąsienicowy w około pół godziny. Dróżka między drzewami, po żwirku, po
kamyczkach i bez widocznych wzniesień napawa optymizmem i daje odpocząć nogom.
Później szlak biegnie dużymi, płaskimi głazami (bardzo wygodnie się idzie) a po
drodze zaliczamy tylko jedno, nie bardzo strome podejście.
Do Stawu Gąsienicowego w lewo
Jest i Maciek Gomółka :P
Dość wygodnie po tych kamieniach :)
Już prawie nad stawem!
Po
podejściu, praktycznie od razu ukazuje się przed nami wymarzony Staw
Gąsienicowy. Okolica wybitnie piękna, widoki na majestatyczne szczyty dookoła
stawy wprawiają w nastrój rodem z Chamonix (no dobra przesadziłem ale jest tam
mocno alpejsko :P). Nad stawem spotykamy dość dużo ludzi a pasuje zrobić
przerwę na coś do jedzenia ale tak w tłumie to nie bardzo. Ruszamy z nadzieją,
że znajdzie się miejsce bez ludzi, w cieniu. Szlak biegnie w lewą stronę i
opasuje Czarny Staw Gąsienicowy. Niedługo później dopatrujemy zacienione
miejsce trochę poza szlakiem na które dostajemy się wychodząc po „niepewnych”
kamieniach. Jest tak jak chcieliśmy, cień i bez ludzi. Tam zjadamy nasze
górskie śniadanie (kanapki, ohydne sałatki pomidorowe i UFO brzoskwinie :P UFO
:P te płaskie takie…).
Ja "w całości" nad Czarnym Stawem Gąsienicowym
"Na bank są jakieś ryby"
Śniadanie poza szlakiem
Pojedzony i gotowy na dalszą przygodę!
Wypoczęci
i pojedzeni idziemy dalej i spotykamy odbitkę w lewo, żółtym szlakiem, na
„Granaty” ale to nie jest ten szlak (pamiętajcie o tym idąc na Zadni Granat bo
władujecie się na Skrajny gdzie szlak jest o wiele trudniejszy). Tak więc
pierwszy szlak w lewo mamy w dupie i idziemy dalej!. Obchodzimy na drugą stroną
stawu i tam nadal niebieskim, razem z samobójcami idącymi na Orlą itd. :) W tym
miejscu widoki dosłownie rozkładają na łopatki. Kompletnie „inny świat”,
kompletnie inny nawet od innych rejonów Tatrzańskich… Dookoła pionowe, skalne
ściany, za plecami ogromny staw i wszędzie tony osypujących się kamieni.
Miejsce naprawdę wyjątkowe pod względem widoków. Dalej szlakiem niebieskim „Na
Zawrat” spotykamy grupę wspinaczy ćwiczących poręczówki. Kilka metrów dalej na
naszej drodze staje pierwszy element lekko wspinaczkowy gdzie warto schować
kijki trekkingowe w zacząć używać własnych kończyn górnych do podpierania się
:)
Dalej dookoła stawu
Ja w Dolomitach... prawie :P
Samojebka po zaliczeniu momentu wspinaczkowego
Po
wyjściu po skałkach widzimy dalszą część szlaku niebieskiego na Zawrat i
(wreszcie) nasz skręt w lewo podpisany tam jako „Kozia Przełęcz” – szlak żółty.
Ładujemy się skałkami na lewo na nasz szlak i po kilku minutach jesteśmy w
kolejnym miejscu, które odebrało mi mowę – Zmarzłym Stawie.
Odbijamy w lewo na żółty
Zmarzły Staw
Jest tam tak kurwa pięknie, że nic tylko siedzieć i
podziwiać. Woda w stawie przezroczysta aż do samego dna, po lewej wodospadzik i
skałki szlaku żółtego, po prawej widoczny Zawrat i podejście na niego – tam po
prostu trzeba być żeby to zobaczyć. To jedno miejsce samo w sobie jest
niebywałym przeżyciem. Oszołomieni widokiem stwierdzamy że to „najładniejsze
miejsce” w którym jesteśmy w tym
sezonie. Siadamy na kamieniach i patrzymy…. Woda w stawie aż prosi o obmycie
sobie strudzonej mordy, tak też robimy – co za ulga w ponad
trzydziestostopniowym upale. Nasz orgazm wizualny przerywa dzwonek telefonu
kumpla… „Jestem w szpitalu, wracajcie” – mówi w słuchawce jego mama. Dzwonimy
jeszcze raz i upewniamy się, że sytuacja nie jest nagła ale mimo wszystko
wymaga przerwania naszej wycieczki i zawrócenia w kierunku samochodu. Bez
namysłu tak robimy. Wiadomo, że mimo wszystko trochę przykro zawracać
praktycznie z ostatniego podejścia pod szczyt ale tego wymaga sytuacja. Wracamy
jak najszybciej tymi samymi szlakami aby dotrzeć do domu w miarę wcześnie.
Zostało powiedziane tylko jedno… „W niedziele wracamy! Nie damy Granatowi
spokoju…”
Determinacja oraz chęć ponownego spotkania magicznych
miejsc sprawia, że organizujemy kolejną wycieczkę, tym samym szlakiem… Jakieś
36 godzin później! :)
„Wyjdziemy na Zadni Granat” – słowo się rzekło, tak
będzie!
28 sierpnia, niedziela, wyruszamy w Tatry po raz kolejny
:)
To jest niewątpliwy plus, że mieszkamy na tyle blisko od
Zakopanego, że możemy sobie pozwolić na takie akcje. Jakby się wkurwił to i
rowerem zajedzie i na Granat wyjdzie :)
Niedziela jest jakby kopią piątku… Tyle, że mamy godzinę
więcej zapasu z rana (wcześniejszy wyjazd i Granatowa motywacja robi swoje).
Tak samo ciepło, taka sama widoczność… wszystko podane na tacy jak miało być w
piątek.
Parkujemy trochę dalej niż poprzednio także też bliżej do
Kuźnic… Znowu z buta.
Tym razem jednak musimy coś urozmaicić więc ładujemy się
na szlak żółty, który ma zaprowadzić nas w to samo miejsce do którego prowadził
niebieski w piątek – Przełęcz Między Kopami.
Początek drugiego razu - Na szlaku żółtym - W Dolinie Jaworzynki
Wydaje mi się, że żółty szlak jest nieco łatwiejszy niż
niebieski, a na pewno wygodniejszy dla stóp gdyż nie prowadzi już wystającymi
kamieniami. Na początku idziemy chwilkę po płaskim Doliną Jaworzynki, później
zaczyna się kamienne podejście, które trwa w sumie aż do końca ale jest bardzo
przyjemne. Tempo też mamy lepsze niż poprzednio dlatego zachodzimy na Przełęcz
Między Kopami dużo szybciej niż mówi mapa. Kilka chwil dalej i znowu szybciej
niż szlak jesteśmy w Murowańcu i po tradycyjnej, krótkiej przerwie ruszamy.
Czarny Staw Gąsienicowy witamy już drugi raz tego weekendu z zachwytem i
ładujemy w lewo. Nie ma przerwy na śniadanie! Jedzenie jest dla słabych! :P
Chyba to już widziałem? Tak!!! jakiś dzień temu :P
Raz, dwa i jesteśmy już przy momencie wspinaczkowym
szlaku Na Zawrat, później na lewo i żółtym dochodzimy do naszego wymarzonego
miejsca… Zmarzłego Stawu. Czas staje w miejscu i cofa się o kilkadziesiąt
godzin a dwie wyprawy zlewają się w jedną gdy znowu odpoczywamy w tym cudownym
miejscu.
Skałki przed momentem wspinaczkowym na niebieskim szlaku na Zawrat
Zmarzły Staw Time Machine
Obchodzimy Zmarzły Staw dookoła i siadamy po skałami…
Czego człowiek nie zrobi dla cienia!? :P
Nie licząc czasu, delektujemy się widokami i kanapkami.
Ciężko się wstaje, nie ze względu na ból nóg a bardziej
na urok tego miejsca… no ale trzeba.
Na lewo tak!
Na prawo tak!
I tak!
I taaaaak! :P
Odpoczynek w cieniu przy Zmarzłym Stawie
Dołączamy się „od lewej” do szlaku żółtego, który
prowadzi od stawu na Kozią Przełęcz. Kilka razy trzeba wdrapać się na skałki.
Szlak prowadzi nas dość stromą ścieżką z kamiennych głazów którą od czasu do
czasu przerywa wspomniane „wdrapywanie się po skałach”.
Opuszczamy Zmarzły Staw
Momenty :)
Tam w lewo na Kozią Przełęcz ale my już w górę
Tak, cały czas tam jestem :)
Szybko ale już z przyspieszonym oddechem, ”wychodzimy na
prostą” gdzie wita nas tabliczka „Kozia Dolinka (1940m) oraz surowe skały na
około czyniące solidną podstawę pod Orlą Perć.
Tu do wyboru szlak czarny i zielony – wybór jest prosty.
Obiecane będzie spełnione – szlak zielony – Zadni Granat.
Widoki w Koziej Dolince
Ja w Koziej Dolince (miały być kozy a nie ja :P)
My na Zadni!
Na podejściu pod Zadni Granat nasze kochane Słoneczko nie
pomaga. Czujemy się jakby Zadni Granat zawarł umowę ze Słońcem aby wypaliło nas
dzisiaj z podejścia. Nie dajemy za wygraną i kroczek za kroczkiem brniemy po
szlaku i udeptujemy kamienisty stok Zadniego Granatu.
Momenty wspinaczkowe pozostawiają na twarzy uśmiech
zachwytu.
Tup, tup, tup… po kamieniach. Ciepło…
Na Zadni!!!! Atak :)
Krok za kroczkiem
Lekki wspin 1
Wspin 2
Gomół przeżywa kryzys i prosi skałę o pomoc :P
Troszkę ich zostawiłem :P
Orla part 1
Orla part 2
Jesteśmy wyżej, wiaterek podaje pomocną dłoń w walce ze
zmęczeniem i upałem.
Wyłania się też druga „strona” widoków kiedy wychodzimy
wystarczająco wysoko aby ją dojrzeć… Kamieniste ściany kolegów naszego Granata
– Skrajnego i Pośredniego… stają nam przed oczami. Lekko w lewo widać Kasprowy
a za plecami to co przywołuje plany, marzenia i strach – Orla Perć.
Widzimy znajomy wierzchołek – Kozi Wierch (aha… o tym
jeszcze nie pisałem – zjebana chronologia postów właśnie zgarnia swoje żniwo
:P).
Widok na drugą stronę
"Solidne podstawy" dla Orlej Perci
Widać Kasprowy po prawej
Jeszcze kilka kroczków i szczyt
Szczyt już w zasięgu ręki… więc idziemy dalej.
Nadal po skałach i w upale lecz szybciej niż sądzimy,
osiągamy wysokość 2240m i zdobywamy zaplanowany przez nas cel – Zadni Granat :)
Opłacało się… Opłacało się za wszystkie skarby świata, próbować
dwa razy żeby tu być…
Nawet najgęstsze moje opisy tego nie oddadzą, bo się nie
da…
Na Tatrzańskich szczytach po prostu trzeba być żeby to
zobaczyć i poczuć… W dupę można sobie wsadzić wszystkie zdjęcia, filmy i opisy…
Jeżeli tylko macie taką możliwość i chęć to namawiam każdego, z całych sił, aby
tam poszedł i zobaczył to co my widzieliśmy :)
Na szczycie solidny odpoczynek bo nie ma lepszego na to
miejsca.
Duncan na szczycie feeeee :)
I kolejne z rozpędu!
Ja + Orla = Miłość od pierwszego wejrzenia :P
Panorama w kierunku Zakopanego I Eli :P Drugą stronę mi zepsuł Iphone także nie ma :/
To i kolejne kilka zdjęć zrobione ze szczytu :)
Jeszcze jedna samojebka ze szczytu w kierunku Doliny Pięciu Stawów
A zejście jak zejście… zawsze jest smutniejsze niż
wyjście. Wielkie pocieszenie stanowi jednak to co mamy dookoła siebie… Lecz i
to powoli znika. Z każdym krokiem znika to co przed chwilą nas zachwycało.
Znika za kolejnymi skałami, znika za krzewami i drzewkami. Widzimy Tatry z
perspektywy powrotu, równie piękne a jednak inne… takie ciemniejsze,
smutniejsze, znikające za naszymi plecami…
Czarny Staw Gąsienicowy - zrobione przy okazji zejścia
Zmarzły - też z zejścia
Gomół smutny bo trza schodzić
Ostatnie spojrzenie z tył :)
„Jak wyjdę na Rysy to aż sobie chyba zapalę papierosa ze
szczęścia…” – to moje słowa pod wpływem emocji na szczycie Zadniego Granatu :P
Kto widział post o moich „planach i celach” ten wie –
jednym z nich, w tym sezonie jest wyjście na Rysy… także żadna tajemnica jeśli
powiem, że właśnie tak chcemy zakończyć ten sezon w Tatrach. Wycieczki, które
odbywamy teraz mają nas przygotować do wejścia na Rysy… Dla wielu nie jest to
żadna filozofia… „He, wejść na Rysy…co to jest?” Tak mówią…
A później TOPR ma ręce pełne roboty (nawet tego weekendu,
który właśnie opisuje zdarzył się tam śmiertelny wypadek) .
Dla jednych takie słowa brzmią jak brak odwagi… ale dla
mnie brzmią bardziej jak sygnał odpowiedzialności i nie boję się przyznać, że
chcę przygotować siebie i moich kompanów podróży na wejścia na trudne,
tatrzańskie szlaki bo chcemy robić to odpowiedzialnie i bezpiecznie.
Oby pogoda dopisała w kolejną niedzielę bo góry czekają i
wołają żeby wrócić :) jak zawsze, jest gdzie chodzić… już nawet wiemy gdzie
pójdziemy :P
Kurde, jakoś nie mogę się zebrać do zaległych postów ale
na pewno, w niedługim czasie, uzupełnię braki… tak mi dopomóż! :)
To tyle na dzisiaj. Jakby było tak, że się Wam podobało
to nie wahajcie się klikać „Lubię to” dla strony i postów na fejsie oraz
komentować czy to na Facebooku czy bezpośrednio na blogu…
Aha… niedługo będzie też coś o bieganiu – bo powoli mi
się zaburza górsko-biegowa równowaga tego bloga :p
Pozdro czeeeść!
Piotr „Duncan”
(From Zero to Ultra)
Ładne zdjęcia, jak zawsze miło się ogląda. :)
OdpowiedzUsuńA dziękuje :)
Usuń