Ogólnie to wycieczki w Tatry są dla mnie jednymi z
większych przeżyć w moim życiu… Tak, jestem nudnym człowiekiem i nie bywałem w
świecie… Albo po prostu niesamowicie lubię te góry. To i to jest prawdą :)
UWAGA: Post może zawierać duże ilości samojebek i
amatorskich panoram :P
Postanowiliśmy, że w weekend (padło na 23.07.2016)
wyruszamy w Tatry. Pogoda wymodlona, zamówiona i prognozowana miała być idealna
więc czego trzeba więcej? Chcieliśmy iść coś lajtowego, bez trudności
technicznych i niedługiego bo miał to być bardziej odpoczynek po całym tygodniu
pracy i życia codziennego niż wyprawa na życie i śmierć. Z moimi kompanami (Gomół
i Elka – znacie ich z postu o Kieracie) uzgodniliśmy, że Czerwone Wierchy
wydają się opcją idealną bo nie za długo, piękne widoki i dobra rozgrzewka
przed atakami na wyższe szczyty. Ogólnie jest taka opcja, że oni chcą w tym
sezonie pójść na bardziej techniczne szlaki i zasugerowałem im żeby sobie
najpierw pochodzili po tych łatwiejszych (chociaż ambicja Gomóła walczyła :P),
później troszkę trudniejszych i dopiero tych najbardziej wymagających. Zresztą
po tym jak Gomół zasugerował wyjście na Rysy w tym sezonie od razu zareagowałem
i starałem się im wytłumaczyć, że to nie jest dobry pomysł jak na początki w
Tatrach. Uzgodniliśmy, że pójdę z nimi jeżeli najpierw pochodzą po tych łatwiejszych szlakach. Mogą też iść
sami od razu na Rysy ale ja się nie piszę na taką ekipę. Mówcie co chcecie ale
w Tatrach potrzeba trochę doświadczenia bo już w tym sezonie tego doświadczenia
zabrakło kilkunastu osobom (R.I.P [*]).
A bardzo nie chciałbym żeby dołączyli do nich moi przyjaciele :/
Wyruszyliśmy dość późno jak na wyjście w góry bo po 6:00.
Mieliśmy taki komfort, że Tatry Zachodnie nie przyciągają tak dużo ludzi także
miejsce parkingowe lajtowo. Jest też ten fakt, że mamy długie dni a z Limanowej
w Tatry nie jest jakoś super daleko bo około 90 km. Zawsze jak przypominam
sobie jak blisko mam w te góry to klnę na siebie, że jestem tam tak rzadko. No
ale pogoda przez ostatnie kilka lat też jest mocno niepewna także ciężko coś
zaplanować.
Zgodnie z planem wyjechaliśmy kilka minut po 6:00. Na
wstępie okazało się, że musimy zahaczyć o stację benzynową i sklep (standard po
prostu :P). Także droga do Doliny Kościeliskiej trwała dłużej niż myśleliśmy.
W ogóle jak się
dojeżdża już pod Tatry, w rejony gdzie widać już góry na wyciągnięcie ręki moja
ekscytacja osiąga maksimum… Tak się cieszę widząc te góry, że są to jedne z
najlepszych momentów w życiu ever.
Dolina Kościeliska jest wyjątkowo piękna, więc od początku podziwialiśmy widoki. No ale z głównego szlaku przyszło nam dość szybko skręcić w lewo na szlak czerwony prowadzący na Czerwone Wierchy (Czerwone Wierchy, czerwony szlak – przypadek??? Nie sądzę :P).
Po wejściu na ten szlak mówię do reszty, że przecież ja
prowadzę kurwa bloga (takie olśnienie) także pasuje zrobić więcej zdjęć dzisiaj
:P Idziemy sobie spokojnym tempem, wolniej niż większość ludzi, ale to nie
dlatego, że nie możemy – to dlatego, że nawet jakbym był Killianem Jornetem to
bym chodził po Tatrach bo tak ładnie i trzeba się zachwycać (no dobra… Killian
pewnie by biegał..?? :P aaaaa…!!! No.. Nieważne, zły przykład). Na szlaku nie
ma dramatycznie dużo ludzi, idzie się bardzo przyjemnie jak na środek wakacji,
weekend i zajebistą pogodę.
A propos to
zamówiona pogoda dotarła na czas i mamy Słoneczko i idealną widoczność :) (Po
chuj ja to piszę jak są zdjęcia? Co za debil!)
Muszę się przyznać, że mimo mojego wieloletniego
chodzenia po Tatrach nie byłem nigdy na Czerwonych Wierchach i szlak absolutnie
mnie zachwycił już od samego początku. Jedno z najbardziej malowniczych miejsc w
całych Tatrach :)
Tam na początku szlaku jest dość długo stromo ale
później, praktycznie do końca jest bardzo lajtowo. Także już z początku rozbieramy
się jak tylko można bo zaczyna się robić gorąco. God bless ubrania z filtrem
UPF :)
Wychodzimy
na polanę, gdzie Gomół wyrusza w krzaki w wiadomym celu no i żeby zobaczyć „co
jest za górką”. Mam chwilę czasu na zrobienie panoramy bo to jest pierwsze
odsłonięte miejsce gdzie naprawdę coś widać.
Gomół poszedł zobaczyć co jest za górką :)
Idziemy
dalej i rozmawiamy na temat Regulaminu TPN – Co to znaczy wyjść poza szlak? itd. Oraz o różnych pierdołach na temat diety, treningu itd.
Niebawem
dochodzimy do kolejnego miejsca z widokiem już na drugą stronę. Pierwszy raz
widzimy cel naszej wyprawy – trzy szczyty Czerwonych Wierchów… no i widać też
Giewont dość spoko. Tam słyszę pierwsze zachwyty z ust moich kompanów. Po lewej
fajna skałka, po prawej – dalszy ciąg szlaku, chwilkę mocno po górę.
Skałka "po lewej"
Trzeba
ubrać coś na głowę bo UV nam zaraz wypali dziury w mózgach. Zaczyna dość
poważnie grzać ale im wyżej tym chłodniej bo wiaterek wieje. I na tym wiaterku się
można ładnie przejechać bo nie jest Ci gorąco a jednak Słońce Cię piecze, bez
Twojej wiedzy. Dlatego zakładajcie ZAWSZE coś białego albo z filtrem na głowę
jak jesteście wysoko i grzeje bo można dostać udaru po dłuższej wycieczce… mimo
to, że jest chłodno.
Breaking the Law
Po dość długim, ale pięknym w widoki podejściu znajdujemy
się na Chudej Przełęczy (1850m). Trzeba zrobić kolejny przystanek na wodę i
podziwianie widoków. Zdobywamy z Gomółem okoliczną skałkę aby zrobić kilka
fotek – niech one mówią same za siebie.
W ogóle w tym
poście chyba nie trzeba dużo mojego gadania i opisów bo Tatry są takim
miejscem, że nawet fotki nie pokazują piękna i ogromu tych przestrzeni… tam
trzeba po prostu jechać żeby tego doświadczyć i żaden opis tego nie zmieni.
Widoki z Chudej Przełączki
"Mr. Olympia" Arnold Schwarzenegger
Chuda Przełączka widziana z okolicznej skałki
Dalsza wędrówka szlakiem, lekko w lewo prowadzi na
pierwszy szczyt Czerwonych Wierchów. Więc kontynuujemy dalej „czerwonym”.
Leciutko pod górę ale bardzo przyjemnie i nie czuć zmęczenia. Mimo to, że 2 dni
wcześniej przebiegłem treningowy półmaraton i dosłownie się wtedy zakatowałem
to na razie forma sprzyja i czuje się bardzo dobrze… Może to dlatego, że
przebiegłem ten półmaraton? Tak czy inaczej… nie wiem, ale nie czuje się
zmęczony.
Chwilę później jesteśmy na pierwszym szczycie naszej wycieczki – Ciemniak (2096m) na którym nie ma tabliczki, że to szczyt, tylko słupek (albo ja nie zarejestrowałem tabliczki). W ogóle nie ma tabliczek na wszystkich trzech Wierchach – chyba? :P Ze szczytu Ciemniaka roztacza się widok dookoła na wszystko co się tylko da. Ale postanawiamy, że zrobimy długi postój na najwyższym szczycie który jest kolejny na naszej drodze. Zjadamy tylko kilka Marshmallowsów na szybko i dalej w drogę. Super widoki na pionową, kamienistą ścianę przed nami – potęga po prostu!
Słowiański przykuc musi być, nawet na paliku granicznym :P
Chwilę wcześniej minęliśmy siedzącego na skalę, mega
wielkiego chłopa bez koszulki razem z rodziną. No i dyskutujemy z Gomółem „jaki
kurwa byk tam siedział”… Najlepszy był Gomół bo mówi „kurwa idę i widzę głowę
wystającą zza skały a później się okazuje, że to cycek tego koksa” :P Doszliśmy
do wniosku, że pozory mylą bo gościu był na wycieczce ze swoją rodzinką i
zachowywał się naprawdę spoko w porównaniu to niektórych ludzi w Tatrach. Także
kolejny raz życie uczy nas żeby nie oceniać ludzi po wyglądzie i stereotypowo.
Sorki za dygresje… Anyway…
Idziemy
dalej. Jak już wyjdziecie na Ciemniak to praktycznie cały czas jest prosto.
Jakieś tam niewielkie podejścia ale idziecie granią szczytową więc dużych
przewyższeń nie ma.
Po niedługiej wędrówce dochodzimy na drugi szczyt –
Krzesanicę (2122m). Tutaj robimy dłuższy odpoczynek na podziwianie widoków i
solidne jedzenie (tak żeby się ciężko wstawało). Grubo ponad pół godziny leżąc
na trawiastym dwutysięczniku z widokiem na najwyższe szczyty Tatr – Czego można
chcieć więcej? (Pewnie ktoś powie, że miliona dolarów albo haremu modelek :P).
Gomół robi time-lapse’a na Tatry Słowackie, leżymy, jemy dobre rzeczy i
wpatrujemy się w panoramę szczytów.
Po słowackiej stronie wyraźnie króluje Krywań (2494m), który
wydaje się mega potężny. Po długim odpoczynku, ciężko jest wstać z tak pełnym
brzuchem co znaczy, że było dobrze jedzone :P Ale trzeba iść dalej… niestety bo
mógłbym tam leżeć cały dzień.
Kolejnym
szczytem na naszej drodze jest Małołączniak. Musimy troszkę zejść z Krzesanicy
aby później pokonać, prowadzący lekko w górę szlak na ostatni
już szczyt Czerwonych Wierchów. Nawet spoko skałki do przejścia tam są ale nic
trudnego. Później ze 100 metrów dość stromego podejścia ale ogólnie to raczej
spacerek. Widoki cały czas niesamowite… na prawo najwyższe szczyty Tatr a za
nami najwyższe szczyty Tatr Zachodnich :)
Dość
sprawnie wychodzimy na Małołączniak gdzie cykamy kilka fotek i idziemy dalej. Na
Małołączniaku odsłania się nam widok na Giewont, regiony Kasprowego,
Świnicę i Granaty – regiony przeze mnie przechodzone i dobrze znane, mega
dobrze zapamiętane i chce tam na pewno wrócić. Z tego miejsca w planie mieliśmy
wyruszyć niebieskim szlakiem w dół aby zakończyć naszą wycieczkę. Wszyscy
jednak kręcą nosami, że jest wcześnie, mamy dużo czasu i można iść dalej… Gomół
chciałby wyjść na Giewont… Ostrzegam go, że tam jest trudne zejście… Wszyscy
zgadzamy się na opcję pójścia jeszcze na kolejny szczyt – Kondracką Kopę i
obczajenia czy na Giewoncie jest dużo ludzi (co było oczywiste że będzie) i
jeżeli będzie mało (mission impossible! :P) to pójdziemy jeszcze na Giewont.
Z
Małołączniaka trzeba zejść dość sporo na Kondracką Kopę bo jednak jest lekka
różnica wysokości. Dość sprawnie pokonujemy drogę i jesteśmy na Kondrackiej
Kopie (2005m).
Na
Giewoncie ludzi jest jak zwykle… czyli kolejka zaczyna się od Kondrackiej
Przełęczy co jest po prostu chore. Jak im się chce tak długo czekać? :P (no
dobra… sam kiedyś tam czekałem :P). Od razu pada decyzja, że Giewont zostawiamy
w spokoju i nawet Gomół stwierdza, że to nie ma większego sensu (piszę „nawet
on” bo widać, że bardzo chciał tam wyjść czemu się nie dziwie).
Zejście
z Kondrackiej Kopy w stronę przełęczy, powiem Wam, jest bardziej strome i
dłuższe nić się wydaje. Na pierwszy rzut oka to powinno być tam praktycznie
prosto a jest dużo bardziej w dół co w sumie nie dziwi jak się obczai, na
mapie, że to około 300m różnicy wysokości.
Na
Kondrackiej Przełęczy zjadamy żelki, które okazują się później być żelkami
„Vegan friendly” czyli bez żelatyny… nie będę tego komentował, żeby nie urazić
nikogo uczuć dietetycznych. Tzn. w sumie.. W sumie to nawet nie mam komentarza
bo w gruncie rzeczy szanuje większość filozofii diety i życia także spoko.
Jedyne co powiem o żelkach to, zwyczajnie, kurwa nie okłamujmy się, były nie
dobre :P ale koniec końców zjedliśmy wszystkie później, w samochodzie :P
(słodkie, słodkie, słodkie… zawsze dobre, nawet jak nie dobre :P).
No i po
około 10 minutach na Kondrackiej Przełęczy ładujemy na lewo w dół, szlakiem
żółtym, przez Dolinę Małej Łąki.
Bardzo
„przytłaczające” miejsce – dookoła mnóstwo wysokich, pionowych, kamienistych i
„potencjalnych” ścian. „Potencjalnych” bo są dla nas, od razu, potencjalnymi
miejscami do wspinu… Nie mam pojęcia czy tam są jakieś drogi ale od razu włącza
się rozmowa o linach, kubkach i innych przewieszkach :P Śmigamy w dół, dość
„trudnym” szlakiem. Trudnym głównie dla kolan bo jest mega stromo miejscami i
po dużych kamieniach co potrafi zmęczyć stawy. Szlak jest też dość długi i
monotonny. Zaliczam tam podpieraną glebę na mokrej skale… ale jest w porządku,
tylko jedna dłoń w błocie :P Dramatycznie pada mi bateria w telefonie… Za
sprawą licznych zdjęć, mierzenia trasy Stravą i łapania Pokemonów :P Wychodzimy
na koniec żółtego szlaku, rozległą łąką, gdzie zrobiłem chyba ostatnie fotki…
albo przedostatnie.
Powoli
zaczynam się czuć źle, że muszę już powoli żegnać się z Tatrami… Ale okazuje
się, po sprawdzeniu mapy, że jeszcze mamy troszkę do przejścia bo z żółtego
szlaku przechodzimy na lewo, na szlak czarny aby dojść do samochodu. Także
troszkę pocieszony, że jeszcze pochodzimy, idę dalej. Śmigamy na Przysłop
Miętusi (1187m) przez fajny, chłodny lasek. Tam już dosłownie ostatnie
kilometry dzielą nas od końca wycieczki. Napawamy się więc ostatkami świeżego
powietrze i widoków.
Szlak czarny łączy się niechybnie ze szlakiem czerwonym,
którym wychodziliśmy na Czerwone Wierchy i jesteśmy znowu na początku Doliny
Kościeliskiej – co oznacza niestety koniec naszej podróży na dzień dzisiejszy.
Jak zawsze smutno, że już trzeba do domu…
Jak zawsze ostatnie spojrzenia „w górę”…
Jak zawsze obietnica powrotu…
W drodze powrotnej mamy niespodziankę bo na wyjeździe z
Rabki-Zdrój, łapiemy kapcia… Co to dużo mówić, z naszej trójki najbardziej na
samochodach zna się Elka :P:P:P ale daliśmy radę… Zapasówka się kręci jak
trzeba! :) Nauczka żeby nie jeździć na zimowych oponach w lipcu :P
Wracamy cali i zdrowi, nie bardzo zmęczeni ale z
oparzeniami słonecznymi pierwszego stopnia…
prawie :P:P Czerwoni na mordach jak te Czerwone Wierchy, ale zadowoleni
bo byli wreszcie w Tatrach :)
Mieliśmy wrócić w Tatry w kolejny weekend czyli teraz jak
to piszę właśnie (30.07.2016)… ale się nie udało z różnych powodów.
Na pewno kolejnym razem, jak pogoda dopisze to Tatrom nie
odpuścimy i zaatakujemy z podwójną mocą :) Plany są… tylko trzeba pogody i
weekendu.
BTW to nie wiem ile tam było kilometrów bo ja mierzyłem
Stravą i wyszło coś ponad 17 a Gomółowi na Endomondo wyszło 22 chyba… Także
bezpieczne 19,5 km myślę, że było… Ale nie dla przebytych kilometrów tam się
chodzi.
Mam nadzieje, że będę mógł napisać kolejną relację z Tatr
jak najszybciej… Oby, Oby, Oby!!! Na samą myśl się cieszę :P
Kolejnym razem znowu nie wiem o czym będzie bo różne
przygody mogą się zdarzyć :P A jak się nie zdarzą to napiszę o czymś bardziej
przyziemnym w kwestii zdrowia, treningu albo może sprzętu… Trzeba powoli
zapełniać te zakładki na blogu.
Aaaa jeszcze tak w
kwestii bloga to rozsuwane menu działa tylko na komputerach, także sorry IOS i
Android ale nie umiem zrobić rozwijaka mobilnego :/ Tak czy siak to po kliknięciu
w główne kategorie menu pojawią się Wam, po prostu wszystko posty z wszystkich
podkategorii, które się tam znajdują (mimo, że samych kategorii w rozwijanym
menu nie widzicie na telefonie). Także na kompie jest bardziej przejrzyście
jeśli chodzi o szukanie w menu ale treści te same.
To tyle co chciałem na dziś przekazać :)
Pozdro i cześć ultraski i inne ludzie :*
Piotr „Duncan”
(From Zero to Ultra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz